niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 8.

– El – mama zapukała do moich drzwi.
– Wejdź – krzyknęłam, ściszając nieco radio.
– Jakiś chłopak czeka na Ciebie przed drzwiami – uśmiechnęła się radośnie, a ja opuściłam moją pracę domową. Spojrzałam na podłogę, niechlujnie układając zeszyty na stos, kładąc je z powrotem na biurku.
– Chłopak?
– Nie udawaj zaskoczonej, on mówi, że jesteście dobrymi przyjaciółmi.
Przełknęłam gulę formującą się w moim gardle. Moja głowa mówi Harry, ale cała reszta twierdzi, że to niemożliwe. Poprawiłam włosy w lustrze i szybkim krokiem zeszłam na dół spiralnymi schodami. Jak zwykle, moje przypuszczenia wygrały.
– Daniel – uśmiechnęłam się. Odwzajemnił gest, wystawiając przede mną biało, różowy bukiet kwiatów.
– Wszystkiego najlepszego – włożył ręce do kieszeni, kołysząc się nerwowo na piętach. Zaśmiałam się, ale nie złośliwie; jego zdenerwowanie po prostu sprawiło, że jestem szczęśliwa.
– Pamiętałeś – kieruję się w kierunku kuchni, a on podąża za mną, starając się uniknąć ciężkiego wzroku mojego ojca.
– Taa, wspominałaś o tym w zeszłym tygodniu, po prostu utknęło mi to w pamięci – wskazał palcem na swoją głowę, odnosząc się do jego rozumu. Utknęło mu to w pamięci...
– Masz bardzo dobrą pamięć – powiedziałam, wkładając kwiaty do wazonu.
– To jest udowodnione, że można zapamiętać 80% rzeczy o osobie na której Ci zależy.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Faucheuse? – spojrzałam na niego zza mojego ramienia, próbując ukryć uśmiech.
Podszedł bliżej – Powiedziałabym Ci, ale twój tata posyła mi śmiertelne spojrzenia – skinął głową, w kierunku mojego ojca, wyjrzałam i zauważyłam, że tata chce ukryć swój wzrok za gazetą. Oboje wybuchamy śmiechem, po czym łapię go za nadgarstek, i prowadzę za mną na schody.
– Przy okazji ładna piżama – zaczął się śmiać zanim otworzyłam drzwi do mojego pokoju. Moja mama wkładała ręczniki do szafy w przedpokoju. Przypuszczam, że celowo.
Oboje zamieramy, kiedy widzimy ślady stóp na mojej podłodze. Tlen gromadzi się w jego płucach. Widzę jak chłodne powietrze przechodzi przez niego.
– Mamo – zawarczałam na korytarzu. – Czy czasem nie wybuchł piec?
– Nie, dlaczego? – wchodzi do mojego pokoju z taką samą reakcją jak moja i Daniela.
– Tak myślałam – powiedziałam. – Zostań tu, pójdziemy to sprawdzić.
Daniel patrzy na mnie pytająco zanim wychodzę z matką z pokoju, drzwi zatrzaskują się, przez co nasze oddechy przyśpieszają z paniki.
– Elouise, czy ty, uh, zamknęłaś drzwi? – usłyszałam pytanie Daniela, który pukał w drzwi.
– Nie. Myślałam, że ty to zrobiłeś. – Nie mogę powstrzymać drżenia w moim głosie. Zaczyna walić w drzwi, a ja nie wiem co robić. Mama patrzy na mnie tak, jakbym powinna wiedzieć co zrobić. A nie wiedziałam. Naprawdę. Nie wiem co się właściwie stało.
Wtedy to do mnie dotarło. No kurwa oczywiście. Tylko teraz, pierwszy raz nie chciałam, aby Harry się pokazał. To on.
– Odejdź – powiedziałam cicho.
– Ja?
– Nie, w sumie, tak. Ty. Sprawdź piec.
Skinęła głowa, po czym niechlujnie zeszła w dół.
– Odejdź – powtórzyłam ponownie. Jeszcze raz i znowu. Drzwi otworzył się, a Daniel stoi po drugiej stronie, patrząc tak szalenie jak jest to możliwie.
– Co to kurwa było? – Odetchnął, przeczesując włosy palcami.
Wstrząsnęłam ramionami, nie wiedząc co powiedzieć. Jak mogę wytłumaczyć to wszystko, komuś takiemu normalnemu jak Daniel? Nie mogę, nie chcę.
– Cóż, to było wspaniałe i tyle – przeszedł obok mnie, cicho z chodząc po schodach. Nie chciałam, ale musiałam. Pobiegłam za nim.
– Daniel, nie – złapałam jego ramię. – Nie idź jeszcze – Chcę przytrzymać go nieco dłużej. – Nie zostawiaj mnie tak.
Mija chwila ciszy, a on posyła mi spokojne, zmieszane spojrzenie. Puściłam jego ramię, wycierając spocone dłonie do spodni od piżamy.
– Nie zamierzam.
– Oh – uśmiechnęłam się. – Myślałam, że wybiegniesz stąd i już nigdy się do mnie nie odezwiesz.
– Oh, z pewnością – uśmiechnął się. – Ale, nigdy nie powiedziałem, że nie będę chciał z Tobą rozmawiać.
– Zatem, możesz iść – spojrzałam na moje stopy, przygryzając dolną wargę.
– Do zobaczenia w szkole, Elouise.
– Do zobaczenia – uśmiechnęłam się, zamykając żartobliwie za nim drzwi. Odwracam się plecami do drzwi, zamykając oczy z ulgą. Kiedy je otwieram, moi rodzice patrzą na mnie jak na szaleńca.
– Co? – zapytałam, wzruszając ramionami.
– Czy możesz nam wyjaśnić, co się stało? – Mój tata założył ręce.
– Drzwi - one - No wiecie - Nie wiem no. Skąd mam wiedzieć? – starałam się zachować kamienną twarz, ale to nie działa, w końcu tylko widzę rozszerzające się nozdrza z otwierającymi się ustami.
Praca domowa, już – powiedzieli jednocześnie. Przewróciłam oczami, a moje nogi powędrowały do mojego pokoju.


►▫◄  jeśli przeczytałaś/eś zostaw komentarz ;) ►▫◄

Kolejny krótki rozdział. Czyżby Harry był nieco zazdrosny, mm jak myślicie? 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 7.

Od tamtej pory kiedy powiedziałam Harry'emu, że mu pomogę, nie widziałam go ani razu. Jestem tutaj, minął tydzień i zaczynam wątpić w mój zdrowy rozsądek. Moi rodzice także.
Co się dzieję, nie smakuje ci? zapytała mnie mama z zmartwionym grymasem malującym się na jej twarzy.
Mój ojciec nawet nie spojrzał, a miał czelność zapytać Co się stało?
Nie czuję się zbyt...dobrze powiedziałam z odrobiną wątpliwości w głosie. Minęła chwila ciszy, zanim moja mama się odezwała.
Słyszysz jeszcze te głosy? zapytała. To pytanie spowodowało, że ojciec się na mnie spojrzał.
Mamo skarciłam. Co zabrzmiało tak... psychicznie. 
To.. 
Więc, miewasz? naciskał ojciec.
Wzruszam ramionami, staram się robić wszystko, żeby zmienić temat Kto dzisiaj gra, tato?
Elouise, wiesz jak to działa w naszej rodzinie, możesz być sama dla siebie niebezpieczna i
– Tak – przerwałam. – Wiem. Ale nic mi nie jest. stanęłam. – Czy mogę już iść do swojego pokoju? 
Spojrzeli na siebie, kiwając głową, odrzucili mój pomysł. 
Przypuszczam, że nie byłam w pełni szczera wobec siebie i innych, chociaż..
Nie widziałam Harry'ego od tygodnia, ta myśl ciągle szalała w mojej głowie. Gdyby był prawdziwy mógłby teraz wrócić. Część mnie wierzy, że jest prawdziwy. Chcę, żeby był prawdziwy. 
Nie wiem jak się czuję, bo z niczym nie umiem tego porównać. Nawet w niewielkim stopniu. Założyłam, że co zrobię? Po prostu czekam, aż w końcu wróci? A co jeśli się nie pojawi? 
To byłoby nie fer, z mojej strony. Zapytał o pomoc, zgodziłam się mu pomóc, a potem odszedł. To nie ma sensu. Ilość zamieszania jest na wysokim poziomie, tylko teraz, jedyne co udaje mi się zrozumieć to, to że jestem już wystarczająco obłąkana. 
Zaczynam wątpić w swój zdrowy rozsądek, a przez chwilę poczułam nienawiść do samej siebie. Pytania o mnie. Pytania o niego. Pytania i jeszcze więcej pytań. Ale żadnej odpowiedzi, a jego tu nie ma by na nie odpowiedzieć.

►▫◄  jeśli przeczytałaś/eś zostaw komentarz ;) ►▫◄

Wybaczcie moją nieobecność wszystko nadrabiam :) 
Rozdział bardzo krótki, ale jestem ciekawa co będzie dalej :)

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 6

Nie widziałam, ani nie słyszałam Harry'ego od piątku. 
Dzisiaj jest sobota.
Moje rodzice zmuszają mnie, abym wróciła do kościoła. Niechętnie się zgadzam, wkładając książki z biblioteki do plecaka, po czym idę z nimi do samochodu. 
– Zastanawiam się, jakie są tutaj kościoły Dave. – Spoglądałam na rozmowę z tylnego siedzenia. Mój ojciec przytakuje. Mogę powiedzieć, że pomiędzy nimi jest napięcie. Coś się stało, a oni nic mi nie mówią. 
– Jak było w pracy?
– Jak zawsze. Monotonnie. 
Patrzyła się na niego spokojnie czekając kiedy on zapyta ją o to samo.
Nie zrobił tego.
– Mamo, jak było w pracy? – zapytałam, wciskając się pomiędzy ich. Spoglądałam ostrożnie na wyraz twarzy ojca. Nic. 
– Dobrze – odpowiedziała spokojnie. 
– Czy możecie włączyć radio? – Przeczyściłam gardło. Moja matka kiwnęła głową, a mój tata powiedział – Nie. 
W porządku, super – kopnęłam stopą mamy pod jej siedzenie.
– Przestań. Natychmiast.
– Co w Ciebie wstąpiło, Elouise? – zapytał surowo tata. 
– Co masz na myśli? – odpowiedziałam stanowczo. 
– Siedzisz w swoim pokoju cały dzień, nie jesz kolacji, jest to jakiś rodzaj buntu? Bo jeśli tak jest, to na mnie to nie działa. 
Nie odpowiedziałam. Nie miałam nic do powiedzenia. Nic.
Samochód cicho dojechał do kościoła. Środek był piękny, okna splecione różami, a na środku znajdował się wentylator. Usiedliśmy z tyłu. Miałam miejsce na końcu, więc mogłam czytać książkę i udawać, że to Biblia. 
Nie stanął jeszcze w płomieniach? Nowy rekord jest zrobiony. 
Msza się zaczęła, wzięłam głęboki oddech gwałtownie mówiąc Inaptes son Âme.
Moje oczy powędrowały do pierwszego obrazka, dość zaskakujące, bo daje mi więcej wiedzy co dokładnie stało się z Harry'm. Zaczęłam czytać, podsumowując i analizując każde słowo.
– Kiedy człowiek umiera nagłą śmiercią, w wypadku lub celowo, nie ma pojęcia, że przeszedł na drugą stronę. Przez chwilę myśli, że wciąż żyje, i jest zdziwiony, dlaczego nie może nic robić i dlaczego ludzie na niego nie reagują. Jego świadomość jest tak jasna jak, kiedy był w fizycznym ciele tuż przed śmiercią. Zazwyczaj nie pamięta dlaczego umarł lub jak się czuł, gdy umierał – przerzuciłam stronę, zaintrygowana tymi słowami wyjaśnienia. – Jeśli dusza nie znalazła swojego miejsca w niebie czy piekle, będzie wędrować. Wędrujące dusze mają dwa rodzaje; Żywa i martwa. Żywy człowiek może być w stanie śpiączki, co oznacza, że żyje i oddycha, ale nie może reagować na żadne bodźce... – zaczynam przebiegać wzrokiem tekst. – Jego dusza może wędrować... Często nie odczuwa, żadnych emocji i bólu, w jego stanie duszy, tak jak jego stanu życia... Martwy człowiek może zabłądzić, ale tylko na chwilę, wkrótce nie będzie miał wyboru, aby przejść na drugą stronę... Wie, że groźny żniwiarz decyduje, gdzie z nim idzie... Niewłaściwy syn Âme, czyli nienadająca się dusza. Dusza, która nie należy do życia czy śmierci. Musi znaleźć równowagę by odnaleźć drogę powrotną – kontynuowałam czytanie tego, a po chwili skończyłam, msza dobiegła końca i wszyscy wyszli.
– To było piękne – moja mama się uśmiechnęła – Podobało Ci się? 
– Bardzo – skłamałam – Za raz wrócę. 
Moi rodzice przytaknęli, po czym wyszli. Czekałam, aż całkowicie wyjdą by móc porozmawiać z księdzem o życiu pozagrobowym i jego poglądów na ten temat.
– Uhh.. Proszę Księdza? – starałam się przypomnieć jego nazwisko. 
– Styles – uśmiechnął się – W czym mogę Ci pomóc? 
– Tylko się zastanawiam... chwila - Styles? 
Skinął głową. 
– Księże S-Styles'ie – mówię gorączkowo. 
– Tak, kochanie – uniósł brwi na mnie. 
– Styles – powtórzyłam. Nie chciałam, ale słowo samo wyszło z moich ust. 
– Przepraszam m-muszę iść – przyciągnęłam książkę do klatki piersiowej i ruszyłam w kierunku drzwi kościoła. W samochodzie moich rodziców świeciło się światło, czekali na mnie przy schodach. Próbowałam wziąć głęboki oddech, ale powietrze na zewnątrz było zbyt przerzedzone. Zaczynam odruchowo się wachlować. Powietrze nie dochodziło do moich płuc. Coś jest w moim gardle, coś..
– Elouise! – moja mama pośpiesznie wyszła z samochodu, kiedy wycierałam usta z kwaśnego płynu. Właśnie zwymiotowałam na parkingu kościoła. – Co się stało? – chwyciła moje ramiona, usadawiając mnie w samochodzie, a obok reklamówkę.
– Zjadłaś coś dziwnego? – zapytał ojciec, złączając swoje brwi razem. 
– Musiałam – mruknęłam. Mój głos wyszedł niezgrabny.
 
*** 

Kiedy wróciliśmy do domu, kazali mi iść na górę, trochę się przespać i wołać jeśli czegoś będę potrzebować.
Potrzebuję odpowiedzi. To jest to, czego mi trzeba.
Zamknęłam moje drzwi na klucz i pozbyłam się tych strasznych kościelnych ubrań. 
– Wiesz, że powinnaś zasłaniać zasłony przed przebieraniem się – powiedział za mną gardłowy głos, były zbyt daleko, aby je zasłonić przez jego dźwięk. Szybko zapięłam sukienkę z powrotem, skacząc w bok. 
– C-czego chcesz? – odwróciłam się powoli do niego, robiąc w jego kierunku parę kroków. 
– Odpowiedz. 
– Jak to zrobić
– Zapytałem pierwszy – uśmiechnął się.
– Nie mam odpowiedzi, chyba że odpowiesz na moje.
– W porządku – narzeka, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Siedzę na kolanach bezpośrednio przed nim. 
– Jesteś żywy czy martwy? 
– Żywy – odpowiada zwyczajnie.
– Dlaczego chcesz przejść na drugą stronę? Masz szansę na życie. 
– Miałam na myśli śmierć, tylko dlaczego? – zaskoczony, wstaje. Patrzę jak krąży wokół mojego pokoju ze zdenerwowaniem na jego całej twarzy.
– Twój tata jest księdzem – mówię. 
– Rozmawiałaś z nim? – chwycił się za głowę, z grymasem. 
– Nie – przyznaję, przypominając sobie bieg wydarzeń. 
– Dobrze – mówi – Jest łajdakiem, najgorszy rodzaj.
– Najgorszy rodzaj? – Moje oczy podążają za Harry'm.
– Taki, w którym wszyscy myślą, że jest idealny, kiedy tak naprawdę sika na wszystkich, a potem mówi że to deszcz.
Powstrzymuje śmiech. Nigdy nie wiedziałam Harry'ego takiego; rozmownego i pełnego energii. To negatywna energia, ale przynajmniej jest coś.
– W każdym razie – siada z powrotem na podłogę. – Twoja odpowiedź jest mile widziana. 
Pęka ze śmiechu, a ja przygryzam moje usta, nie dając się jeszcze. Stoję i szczotkuję swoją sukienkę.
– Wiemy dokładnie kim jest i czego chce. Przychodzi po każdego człowieka z klepsydrą w ręku, czekając na ostatnie ziarno piasku, które spadnie. Kiedy to zrobi, kolekcjonuje dusze dobrze-doświadczonym cięciem jego ostrej brzytwy. To nie może być przyjemny obraz, ale to jasne i jedyne w swoim rodzaju... Jedyną rzeczą jest to, że; ostatnie ziarenko piasku nie spadnie. Bo jesteś niezdatny, nie całkowicie martwy. Jesteś w ciągłym związku ze śmiercią. Śmierć uważa w "Dostajesz na co zasłużyłeś"; Więc Harry, zasłużyłeś na śmierć? Ponieważ zanim zgodzę się Ci pomóc, musimy poznać siebie. Nie chcę pomagać dawnemu zabójcy psychopacie. 
Rzucił swoją głową do tyłu, po czym zaczął się śmiać, tak jak nigdy nie wiedziałam. 
Moje policzki zrobiły się czerwone.
– Ktoś chyba spędził zbyt dużo czasu w bibliotece! – Bierze oddech pomiędzy śmiechem. 
– Cóż, na pewno nie pomagasz! – Bronię się, składając ramiona. Patrzę na moje stopy, po czym z powrotem na niego. Pozwalam, śmiać się razem z nim. Mój wstęp był bardziej do podjęcia się w jakiejś uroczystości dotyczącej nas obu. 
– W porządku, powiem ci że w połowie to prawda – wstaje by zablokować nasze oczy. 
Patrzy w dal. 
– Co się z Tobą stało? – zapytałam. 
– Nie pamiętam... Obudziłem się obok siebie ns szpitalnym łóżku, z uczuciem że powinienem był umrzeć. 
– Oh – Usiadłam na krańcu mojego łóżka, wciąż zdumiona całą tą sytuacją. 
Harry podchodzi do mnie, po czym wyciąga dłoń w kierunku mojej brody, a potem faktycznie przyciąga, aż nasze ciała się stykają. 
– To jest zbyt dużo, rozumiem Elouise, ale to nie wpłynie na twoje życie. Byłem w śpiączce rok temu... Potrzebuję wiedzieć, co się ze mną stało. Powiedz, że rozumiesz. 
– Tak – spojrzałam na niego. Spojrzałam przez niego, bardziej przekonywującą – Pomogę Ci.
– Naprawdę? – uśmiechnął się szeroko. Skinęłam głową, kiedy z niepokojem przebiegał palcami po swoich włosach. – Cholernie Ci dziękuje Elouise – chodzi tam i z powrotem, a ja czekam na uścisk wdzięczności.
Nie się nie zdarzy. 
To nigdy się nie zdarzy. 
To jest nie możliwe. 
Rozpadł się i zostawił mnie samą. Ale tym razem nie mówiłam mu, że ma zostawić mnie samą. Ale to nie tak, że pracuje nad jego życiem, prawda? Zostajesz sam, jeśli nie chcesz. Może cię dotknął, kiedy nie powinien. Dajesz miłość, kiedy nie powinieneś. Dajesz nienawiść, kiedy nie powinieneś. Nie kochasz, kiedy powinieneś. Nie cierpisz, kiedy powinieneś. Nie umierasz, kiedy powinieneś.
Życie jest niesprawiedliwe, dlaczego Harry przeszedł na tamten świat. Jego dusza wędruje od roku, czekając niecierpliwe na swoją kolej z odczuciem, że powinien był właśnie umrzeć. 
Nigdy nie czułam się tak wcześniej. Zawszę chcę wiedzieć co wydarzy się dalej w moim życiu. Zawsze chcę znać przyczynę i skutek. 
Przypuszczam, że jestem po prostu ciekawa.

 
►▫◄  jeśli przeczytałaś/eś zostaw komentarz ;) ►▫◄

sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział 5



Zsuwam z siebie ubrania i wkopuje je głęboko w kosz z praniem. Idę do łazienki, po czym wypełniam wannę gorącą wodą. Następnie idę po świece, którą ustawiam wokół niej i oświecam knoty wprowadzając do pomieszczenia ciepłe światło. Gaszę całe elektroniczne oświetlenie i wchodzę do wody. Relaksuję się, wstrzymuję oddech pod taflą cieczy razem z całym ciałem.
Moja wyobraźnia jest nad wyraz pobudzona i ukazuje mi obrazy, gdzie uderzam głową o dno płytkiej zatoczki. Z wielkim pluskiem wynurzam się z wody głośno łapiąc tchu. Mój wzrok przyciąga zegarek na stoliczku.
– Cholera! – wychodzę szybko z kąpieli i zaczynam suszyć włosy nawet nie starając się ich rozplątywać.
Ciągle ledwo łapię oddech gdy zabieram swoje manatki i wybiegam z domu.
W autobusie siadam naprzeciwko obrzydliwie zielonego siedzenia. Zamykam oczy próbując ponownie wyobrazić sobie zatoczkę. Nic z tego, widzę jedynie mgliste akcenty tego co zobaczyłam wcześniej.
Podłączam słuchawki do starego odtwarzacza MP3, naciskam na losowe wybieranie piosenek i wsłuchuje się w Monkeys Gone to Heaven, spiewane przez The Pixies.
"And if the Devil is six,/ I jeżeli Diabeł jest szóstką,
then God is seven,/ to Bóg jest siódemką,
the God is seven,/ -||-
then God is seven..."/ -||-
Używam palców niczym pałeczek od perkusji wkurzając tym prawdopodobnie wszystkich w autobusie. Obraz fusów z herbaty jest nadal wypalony w moim umyśle. Siedzi w moim śródmózgowiu, pokazując się za każdym razem gdy oczyszczę swoje myśli. Budzi we mnie emocje, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Teraz przynajmniej wiem, że potrafię kontrolować swój strach.
Przynajmniej jestem dzisiaj wcześniej zwolniona.
Daniel nie mówi zbyt wiele na lekcjach francuskiego, daje jedynie do zrozumienia, że możemy porozmawiać dopiero na lunchu. Dostosowuję się do jego prośby i jak zwyczajny uczeń biorę udział w lekcji. Kiedy dzwoni dzwonek omijam szafkę o numerze 857; szafkę, z którą miała styczność już pierwszego dnia w szkole, i po raz kolejny... przypomniałam sobie o fusach. Dochodzę do konkluzji, że Harry potrzebuje mojej pomocy. Po prostu nie wiem z czym.
Następną lekcją była matematyka. Nikogo nie obchodziło by z kimś rozmawiać na tych zajęciach, co swoją drogą bardzo przypadło mi do gustu.
– Rozwiążcie te trzy zadania z tablicy – burczy nauczyciel ze swojego miejsca.
Wystukuję rytmicznie swoim ołówkiem o biurko próbując ogarnąć rozwiązanie. Mój oddech staje się coraz głośniejszy wraz  z wystukiwaniem o stół.
– 6x=7 – szepcze do siebie.
Odkładam ołówek, przecieram oczy i ponownie spoglądam na zadanie. Robiłam odwrotności kiedy byłam w ósmej klasie. Teraz w głowie miałam jedynie pustkę. Nie mam pojęcia jak to zrobić.
Zapomniałam wszystkiego o rzeczy, nad którą spędziłam cztery lata nauki. Potrząsam głową próbując oczyścić myśli.
– Sześć podzielone przez siedem – szepcze do siebie i w pośpiechu rozglądając się po klasie za kalkulatorem.
– Mogę pożyczyć? – chłopak siedzący zaraz koło mnie tylko przytakuje i natychmiast powraca do pracy. 
6x/6 się skreśla, zostaje 6/7, które równa się 857... 
Upuszczam ołówek i kalkulator chłopaka. Czuje na sobie wzrok wszystkich ludzi w klasie.
– Przepraszam – bąknęłam wszystko podnosząc. Ponownie wprowadziłam działanie do kalkulatora.
Sześć podzielone przez siedem to 857.
Szafka numer 857.
Jeżeli diabeł jest szóstką to bóg jest siódemką.
Co to znaczy? Jest połową? To nie ma żadnego sensu, to musi być przypadek. Po prostu czysty przypadek.
– Rozmawiałaś ostatnio z Danielem? – Adeline trąca mnie w ramię.
– Nie, nie za specjalnie –wysilam się na krzywy uśmiech wpatrując się w fluorescencyjne światło.
Migotały tak szybko. Tak szybko, że nie możesz nawet dostrzec kiedy się wyłączają. Ale to robią. Przez tą krótką chwilę ludzie, którzy boją się ciemności siedzą w niej przez dwie sekundy nie zdając sobie z tego nawet sprawy. To dlatego, że nie wiedzą czym jest ciemność. Nie chodzi o to czy światło jest włączone, czy nie. To jest jak sztuczne światło. Możesz siedzieć w mroku z załączony światłami i nawet o tym nie wiedzieć. To jest właśnie to czego się obawiam. Strach przed niewiadomym.
– Serio, co się stało? Wyglądasz jakbyś właśnie zobaczyła ducha.
– Gorzej – powiedziałam prawie szeptem.
– To znaczy?
Potrząsam głową nie mogąc usłyszeć czegokolwiek co mówi nauczycielka angielskiego, przez ciągłą plątaninę myśli, która przelatuje przez moją głowę.
Po angielskim biegnie wzdłuż korytarza ku bibliotece. Te wszystkie zbiegi okoliczności są zbyt dezorientujące jak na mnie.
Patrzę na grzbiety książek idąc pomiędzy półkami czekając aż nagle znajdę coś obiecującego.
– Inaptes son ame – moje place napotykają na antyczną książkę, by następnie zacząć przewracać jej kolejne strony.
Gdy zaczęłam czytać bibliotekarz podszedł do mnie i uporczywie wpatrując się we mnie powiedział:
– Nie możesz tutaj być, ta część biblioteki jest niedostępna dla uczniów.
– Dlaczego? – zamykam książkę.
– Zamykamy ten dział. Pozbywamy się tych wszystkich niepotrzebnych książek i przerobimy to pomieszczenie na klasę. A teraz wynocha – wygonił mnie z biblioteki.
Kręciłam się jeszcze trochę  w jej okolicach by następnie zdać sobie sprawę, że zapomniałam o Danielu.
Kiedy wkroczyłam do stołówki, piętnaście minut spóźniona, zaczęłam wypatrywać Daniela i jego przyjaciół, którzy siedzieli przy tym samym miejscu co wczoraj.
– Cześć – uśmiechnął się promiennie w moją stronę tym samym wycierając tłuste palce z jedzenia, które miał właśnie rzucić w stronę Alexa, i wstał. – Gdzie byłaś? Adeline cię szukała.
– Byłam w bibliotece – otoczył mnie ramieniem i wyprowadził na korytarz – Przepraszam, ja ty..
Podnosi rękę do mojej twarzy uciszając mnie.
– Nieważne, ale chciałem cię o coś poprosić. Będę organizował przyjęcie Halloweenowe. To będzie coś niesamowitego! – zaczyna przesadnie gestykulować.
– Przecież jeszcze miesiąc czasu, co nie?
– Tak, wiem, ale to będzie WIELKIE! Jasne? – mówi, a ja zagryzam policzek byle się nie zaśmiać.
Chce żebyś mi pomogła pozapraszać ludzi i wszystko przygotować, wiesz? Chce żebyś tam była.
– Zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie byłam na imprezie? – przenoszę ciężar na lewą nogę i krzyżuję ramiona – Poza tym co ja mogłabym zrobić? Ledwo znam tu kogokolwiek.
– Widzisz, tez o tym myślałem i wtedy otrzymałem to cudne olśnienie... -– eksplodował z własnego podekscytowania – Co może być lepszego od imprezowej-dziewicy organizującej imprezę?!
Śmieję się, naprawdę się śmieję.
– Nie mogę uwierzyć, że z góry założyłeś, że nigdy nie byłam na żadnej imprezie.
– Bo nie byłaś, mam rację? Przynajmniej nie na prawdziwej. – opiera się o ścianę z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.
– Racje, ALE ciągle nie rozumiem jakim sposobem miałabym pomóc.
– No więc masz tą swoją wybujałą wyobraźnię na temat tego jak biba powinna wyglądać, prawda?
Potakuję i pomału zaczynam wyobrażać sobie omawianą rzecz.
– Zróbmy więc imprezę tak szaloną jak wszystko co jest tutaj – puka w moją głowę co przyjęłam z chichotem.
Dzwonek.
Dzwonek dzwoni zbyt wiele razy.
– Powinnyśmy za niedługo zacząć robić listę. Zrób sobie kilku przyjaciół, albo zacznij prześladować ludzi. Obydwie opcje mi odpowiadają.
Śmieję się.
– Niech będzie. Do zobaczenia w poniedziałek.
– Do zobaczenia. Szczęśliwego prześladowania! – krzyczy przez korytarz, a ja nie mogę powstrzymać kretyńskiego uśmiechu, który nosiłam nawet gdy wyszłam ze szkoły.
Kiedy wracam do domu mama siedzi na kanapie z pudełkiem pizzy na stoliku do kawy
– Twój ojciec jest znowu w pracy – mruknęłam nie spuszczając wzroku z ekranu telewizora.
– Kolejna nocna zmiana?
Wolno potakuje przeżuwając kęs pizzy. Idę do swojego pokoju zostawiając otwarte drzwi.
– Cholera – przeklinam gdy widzę rozwalonego chłopaka na swoim łóżku. Leżał bez koszuli wsparty na łokciu, z książkami wokół i papierosem w ustach.
– Okropna kolekcja książek – skinął głowę w stronę mojego zbioru nierozpakowanych jeszcze, powieści i krótkich historii.
– Wiem – próbuję ogarnąć wzrokiem bałagan, którego narobił. Zaczynam zbierać książki i ustawiać je z powrotem na półki.
– Nie kłopocz się, zajmę się tym.
Zatrzymuję się próbując zrozumieć, czy mówi na serio.
Odrzuca głowę do tyłu i zaciąga się głęboko papierosem przez rozciągnięte w uśmiechu usta. Pomału podchodzę do niego i biorę książkę, którą odłożył.
– Neil Gaiman – przeczytałam – Jesteś fanem?
Nie odpowiada, a jedynie pali przez krótką chwilę.
– Byłem.
– Dopóki? 
Dopóki to się nie stało – wskazał na siebie i nie mogąc się powstrzymać zaczęłam pochłaniać każdy centymetr jego ciała.
– Och– przełknęłam ślinę – Jaka jest twoja ulubiona powieść?
– To wiersz...mniej lub bardziej – oddycha coraz wolniej biorąc do rąk książkę, przewracając jej kartki krążąc po pokoju – Sto jeden słów.
Spogląda w moje oczy, a ja mam wrażenie jak gdybym patrzyła w ich głąb. Monotonność i anemiczność. Nic ekstrawaganckiego nie wezbrało się w jego szarych oczach, ale z jakiegoś powodu wydały mi się ciekawe. Te groźne oczy miały swoją historię. Chciałam przewrócić kolejną stronę.
– Ten wiersz tez jest moim ulubionym – zdążyłam wyjąkać.
Część mnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ta druga natomiast myślała, że to niesamowite iż uwielbiają tą samą poezję. Uśmiecha się nadal krążąc po moim pustym pokoju. 
"A hundred words to talk of death?
At once too much and not enough.
My plans beyond that final breath
are currently a little rough." 
Podczas czytania słychać było jego bogaty akcent i pasją z jaką wypowiadał kolejne słowa. 
"The dying thing comes on so slow:
reluctance to get out of bed
is magnified each day and so
transmuted into dead." 
Mówię drugą strofę. Staje w miejscu i patrzy się na mnie niemal oniemiały.
"I dream of dying all alone" – spogląda na mnie uśmiechając się nieco.
"Nobody there to watch me pass/ nothing remains for me to own." – uśmiecham się zakładając włosy za ucho.
"No breath remains to fog the glass." – kończy trzecią strofę.
"And when I do put down my pen
my memories will fly like birds.
When I am done, when I am dead,
and finished with my hundred words."
Recytujemy wspólnie mieszając ze sobą nasze głosy. Jego akcent i mój nieco wyższy stworzyły ze sobą płynny dźwięk.
– Cudowne – powiedziałam bez namysłu. Szybko wstałam, byle nie natknąć się na jego spojrzenie i podeszłam do okna.
– Myślałaś o mojej ofercie? – przerywa ciszę.
– Nie wycofuję się – spoglądam w głąb lasu.
– Pomożesz mi.. przejść na drugą stronę?
Wyjście.
Przez moją skórę przechodzi lodowaty puls. Jeżeli on odejdzie, zostawi mnie z niepewnością o historii, która opowiadają jego oczy.
– Nie wierzę w duchy – mruknęłam skrobiąc materiał zasłony.
– Spójrz na mnie – zażądał. Obróciłam się trochę przez ramię. – Nie jestem duchem. Nie jestem też jakąś starą opowiastką, a już na pewno nie jestem martwy. Po prostu tu nie należę. Nie przynależę nigdzie, prawdę mówiąc.
– Potrzebuję trochę czasu żeby to przemyśleć – odpowiadam.
– Rozumiem.
– Kilka dni. 
Niech będzie.
Spojrzałam się na niego bojąc się powiedzieć:
– Sama.
– Jak sobie życzysz.
Kiwam głową. Wraz z tym zostawia mnie. Samą. 

►▫◄  jeśli przeczytałaś/eś zostaw komentarz ;) ►▫◄

piątek, 30 maja 2014

Rozdział 4


     Kiedy dotarłam do domu moich rodziców nie było. Podeszłam pomału do blatu, gdzie znalazłam notkę rozerwaną w połowie.
     Elouise,
     Poszłam do spożywczaka. Tata jest w pracy. Gdyby coś się stało zadzw....
     Przestałam czytać. Gdyby coś się stało, zaśmiałam się z ironią. 
     Poczułam zapach nikotyny. Odnalazłam w kieszeni opakowanie z papierosami i zacisnęłam na nim spocone palce.
     Strach nie może ci nic zrobić chyba, że mu na to pozwolisz. Pamiętam jak matka powiedziała mi te słowa, wcale nie tak dawno temu. Ale ja się nie bałam.
     A powinnam.
     Wraz z moją nowo powstałą odwagą, zeszłam do piwnicy. Drzwi skrzypnęły gdy je otworzyłam, a powietrze z wnętrza pomieszczenia wypełniło moje płuca silnym zapach nikotyny.
    – Halo? – zapytałam pomiędzy przerwami w kaszlu.
     Jeden krok w dół. Skrzyp
     Kolejny. Skrzyp
     Trzeci i czwarty. Skrzyp
     Spojrzałam pomiędzy schodki by sprawdzić, czy jest coś co mogłoby mnie chwycić za kostki - to nazywam paranoją.
     Promienie słońca okryły dym swoją złotą barwą podobnie jak dzieje się w lecie z fałdami zasłon, które zostają pokryte żółcią dnia. Zmrużyłam oczy, starając się dostrzec w ciemności sylwetkę powstającą z mroku. Przetarłam oczy, a obraz stawał się wyraźniejszy z każdą łzą, która wypłynęła z mojego oka.
    Odwróciłam się i pobiegłam ku drzwiom, potykając się o stopnie, niczym tchórz, którym jestem.      
    Chwyciłam za gałkę potrząsając nią zbyt wiele razy.
    – Boże.. – zaczęłam błagać. Wzięłam głęboki oddech próbując nie połknąć mojej śliny bez krztuszenia się. Wbiłam paznokcie w drzwi tak mocno, że krew zaczęła przedostawać się na powierzchnię. – Kurwa!
    – Elouise - krzyknął, aby zwrócić moją uwagę.
     Na okrągło powtarzałam w głowie słowa matki. Zamknęłam oczy.
    – Odejdź. Idź sobie!
    – Iść sobie? – zapytał – To JA powinienem mówić to TOBIE! Jesteś w MOIM domu!
    – Odejdź! – krzyknęłam tupiąc nogą. Nie wiem dlaczego akurat TO miałoby zadziałać.
    – Myślałem, że się mnie nie boisz? zajęczał równie głośno jak ja, jeśli nie głośniej.
    – ODEJDŹ! wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam. Kiedy otworzyłam oczy jego już nie było.        
     Mój oddech znowu powrócił do normy, a drzwi huśtały się luźno na zawiasach.
     Szybko pobiegałam do kuchni, złapałam pojemnik z solą i popędziłam do swojego pokoju. 
     Frontowe drzwi się otwierają, słyszę głos matki, który ma mnie zawiadomić kto zjawił się w domu. Wraz z tym dźwiękiem zatrzaskuję sypialnię i wysypuję strużki soli wzdłuż linii mojego pokoju. Raz widziałam w filmie, że to odstrasza złe moce, a przynajmniej trzyma je z daleka. To głupie, wiem, ale może zadziałać. Do tego jestem zdesperowana. Przez umysł przechodzi mi obraz jego twarzy. Była taka ludzka. Symetrycznie wyrzeźbiona w mojej głowie.
Przeskakując przez moją nową linię obrony, zbiegłam na dół wpadając na swoją matką.
    – Hej, spokojnie zaśmiała się.
    – Mamo, coś jest w naszym domu bąknęłam.
    – Co? zaśmiała się nerwowo.
    – Widziałam go... Jest mniej więcej taki wysoki wstałam na krześle, aby to lepiej zobrazować Wiesz co mam na myśli?
    – El, czy ty się dobrze czujesz? przyłożyła rękę do mojego czoła, odkładając jednocześnie zakupy.
    – Czuję się dobrze, znaczy.. Tak jakby...Proszę, uwierz mi. Jest taki...
    – Wyrzuć to z siebie zwęziłam oczy. Odwróciłam wzrok.
    – On jest niematerialny...?
   – Jasne, że jestem znajomy głos zaśmiał się przez kuchnię. Pojawił się oparty o ladę ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Zacisnęłam pięści wypełniając gniewem każde miejsce, które wcześniej było przerażone.
    – Chcesz herbaty? spytała mnie spokojnie.
    – Mamo! krzyknęłam, wskazując na niego. Jej reakcja mówi mi, że jedynie ja jestem świadoma jego obecności. Jest tutaj zdenerwowana wskazywałam na diabelsko przystojnego chłopaka, czego nie chciałam do końca przyznać.
    – Odpuść przewróciła jedynie oczami i podeszła do gotującej się w czajniku wody.
    – Nie może mnie usłyszeć. Mam na to wpływ, czy tak, czy nie. To i tak mnie męczy bądź co bądź.
    – Mówiłam ci żebyś sobie poszedł zmarszczyłam brwi.
    – Odejdę jedynie kiedy naprawdę zapragniesz abym zniknął przeskoczył przez ladę i podchodząc ku mnie. Ogarnął mnie dreszcz gdy przeszedł obok mnie ku czajnikowi z herbatą, chwytając go i napełniając kubek.
    – Chcę –  powiedziałam.
     Harry wybrał miętowe liście herbaty z parapetu, umieścił je w kubku i przysunął go w moją stronę. Biorę ją.
    – Cholera, tęsknię za takimi rzeczami jak robienie herbaty wzdycha siadając na blacie.
    – Idź sobie powiedziałam po raz kolejny. Po cichu pospieszam swoja matkę. Nie czuje się na tyle komfortowo, aby przebywać w jednym pomieszczeniu z Tym.
    – Nie zadziała jeśli nie masz tego na myśli uśmiechnął się delikatnie.
    – Ależ mam odstawiam herbatę na bok.
    – Czyżby?
    – Z kim rozmawiasz? moja matka wchodzi do kuchni zawiązując włosy w kucyka. Zamawiam jedzenie na wynos mówi nim zdążam jej jeszcze odpowiedzieć na pytanie.
    – Odpuść sobie, Elouise. Ona ci nie uwierzy.
    – O, dzięki mama wzięła herbatę i poszła z nią do salonu.
    – Nie! krzyknął Harry.
    – Co? mama prychnęłam odwracając się Przepraszam, myślałam, że zaparzyłaś ją dla mnie. Jezu...
    – Mamo! To był on. To on powiedział, żebyś tego nie robiła! Usłyszałaś go!
    – Elouise R Lumiere, jeżeli nie przestaniesz z tymi opowieściami o duchach w trybie natychmiastowym możesz zapomnieć o świętowaniu twoich urodzin w przyszłym tygodniu powiedziała rygorystycznie Marsz do pokoju. Już.
    – Jasne fuknęłam i gdy weszłam do pokoju zatrzasnęłam za sobą drzwi.
    – Przerażam cię? jego głos wydobył się z kąta naprzeciwko mnie. Spojrzałam przez balkon zadając sobie w myślach to samo pytanie.
    – Strach nie może ci nic zrobić chyba, że mu na to pozwolisz powiedziałam cicho cytując upartą kobietę, która została na parterze. Czego tak naprawdę chcesz?
    – Poczytaj ze swoich fusów, Elouise. No i posprzątaj swój bałagan.
     Sól została zdmuchnięta w moim kierunku. Opadłam na drzwi i zjechałam po ich wierzchu ku dołowi, gdzie pozostały resztki soli, które powinny trzymać go z daleka. Naumyślnie uderzyłam głową o drzwi.
     Gdy podniosłam wzrok jego już nie było. Poczułam przyjemne uczucie, jak gdyby ktoś mnie powitał.
     Zdecydowałam, chwyciłam kubek z herbatą i wypiłam ją najszybciej jak mogłam, zostawiając na spodzie resztkę cieczy. Następnie zaczęłam się przyglądać fusom spod różnych kątów.
    – Wyjście* to właśnie powiedziały fusy.




     *tłumacz. wyjście z sytuacji


►▫◄
Buuuuu! Jak tam kochani po rozdziale? Ja zawsze mam ciarki i gęsią skórkę, kiedy sobie to wyobrażam, a wy? :) Teraz byle do next rozdziału, coraz ciekawiej... <3 Mam nadzieję, że będzie więcej komentarzy i was!

- Szanella